Historie z dreszczykiem. Trochę niewyjaśnione okoliczności, trochę podkoloryzowane zdarzenia, a czasami nutka nieracjonalnych splotów wydarzeń. Takie opowiastki znamy zarówno z filmowych ekranów, jak i z kart wielu książek. Zna takie zdarzenia również i sektor kolejowy. Najczęściej są to przekazy o widmowych, ledwie widocznych składach, pędzących nocami po ledwie widocznych torach. Wiele z nich łączy się z tragicznymi historiami, np. z okresu wojennego, i ponoć właśnie w takich, wiozących dusze umęczonych żołnierzy, słychać do dzisiaj pieśni i zawodzenia dziesiątków i setek potępionych dusz, które życie skończyły w takim transporcie. Ale nie o tym dzisiaj. Dzisiaj historia na pewno po części tajemnicza, niewyjaśniona do końca i pełna dziwnych zbiegów okoliczności. A wydarzyła się ona nie tak znowu dawno, bo w roku 1982.
Otóż 14 grudnia 1982 r. na dworzec w Zakopanem wjeżdża skład osobowy z Poznania, który prowadzony był przez lokomotywę elektryczną EU07-211. I to właśnie ona staje się bohaterką tej nie do końca oczywistej opowieści.
Jak wynika z zeznań pracowników, po rozczepieniu składu i lokomotywy, zostaje ona odstawiona na tor 1, gdzie maszynista wyłączył silniki, złożył pantograf i zaciągnął ręczne hamulce. Jakież było zdziwienie owego maszynisty, gdy, siedząc w dworcowym barze, dokładnie o godz. 14:08 ujrzał przez okna budynku odjeżdżającą powoli lokomotywę.
Lekko opadający z dworca tor na pewno sprzyjał „samoodjazdowi” 80-tonowej maszyny. Całe zajście zauważył pracujący wówczas na terenie dworca zakopiańskiego nastawniczy Tadeusz Sokulski. Zdążył on dobiec do toczącego się kolosa i dostać się do wnętrza kabiny maszynisty. Starał się wielokrotnie włączyć hamulce ręczne, ale w końcu się poddał i kiedy lokomotywa zaczęła przyśpieszać, kolejarz wyskoczył z EU07. Być może, znając okoliczne trasy, wiedział, że w niewielkiej odległości, od pobliskiej stacji Spyrówki, spadek torów wynosi nawet do 27 promili.
Tymczasem lokomotywa samodzielnie i bez żadnej kontroli opuściła Zakopane i, rozpędzając się coraz bardziej, wjechała na tory szlakowe na Podhalu. Nabrała takiej prędkości, że kiedy pojawiały się przed nią wzniesienia, wykorzystując prawa fizyki, pokonywała kolejne. Jak mawiają dzisiaj w swoich opowieściach starzy kolejarze z Podhala, coś ją pchało i coś ją gnało, bo niemożliwe było to, co wyczyniała wielka stalowa maszyna na torach.
I tu żarty o prowadzonej przez duchy lokomotywie widmo się kończą. W rzeczywistości była ona śmiertelnym zagrożeniem. Pędziła przez kolejne przejazdy strzeżone i niestrzeżone, i nawet trudno sobie wyobrazić, jaki los spotkałby np. traktorzystę, którego dopadłaby taka bestia na przejeździe kolejowym. Niech o skali zagrożenia powie fakt, że prędkość maksymalną przejazdu pociągu na tej trasie określono na 60 km/godz., a w odczytach z tachometru, jakie później wykonano, prędkość pędzącej „lokomotywy widmo” dochodziła do 106 km/godz.
Kiedy udało się zabezpieczyć przejazdy i rogatki oraz newralgiczne miejsca na trasie, po której uciekała lokomotywa, do kolejarzy dotarła przerażająca informacja, z której zdali sobie sprawę. Otóż, 10 min wcześniej z Zakopanego do Krakowa wyruszył pasażerski skład prowadzony przez jednostkę EN57. Podjęto decyzję o próbie wykolejenia lokomotywy w Poroninie, ale była ona już tak rozpędzona, że wybiła rozłożone płozy hamulcowe i pomknęła w ślad za pasażerskim składem kierującym się na północ. Maszyniści z EN57 dostali wskazówki, aby uciekając, nie zatrzymywali się na żadnej stacji, a po dojechaniu na dworzec w Białym Dunajcu zjechali natychmiast na tor główny dodatkowy, gdzie byli prowadzeni przez tamtejszą dyżurną ruchu. Dosłownie chwilę później po torze zasadniczym, na którym powinien stać skład do Krakowa, „przeleciała” rozpędzona EU07-211. Następnie lokomotywa przemknęła przez pusty i pozbawiony pasażerów dworzec w Nowym Targu i wytraciła całą prędkość na długim podjeździe do stacji Lasek. Ale i tutaj jej szaleństwo się nie zakończyło. Ciężki i masywny pojazd zaczął się staczać z powrotem w kierunku Nowego Targu. Na to byli już przygotowani kolejarze i służby, które nie dały się „samowolnej widmowej” maszynie rozpędzić i zatrzymali ją, układając na torach liczne drągi drewniane, zapory i płozy hamulcowe. Dokładnie o godz. 14:28 zatrzymano lokomotywę, która na dystansie 30 km mknęła przez 20 min, stwarzając śmiertelne zagrożenie.
Autor: Tomek Łucek
Fot. World Rail Photo