Kiedyś nowoczesne, piękne, szybkie, dziś zardzewiałe, zapomniane, pochłaniane przez roślinność, pozostawione na pastwę czasu i warunków atmosferycznych. To streszczone w kilku słowach podsumowanie smutnego, jesiennego spaceru w miejsce, gdzie zostały porzucone i gdzie obecnie można zaobserwować jedynie postępującą degradację. Bez nazw i specyfikacji technicznych napotkanych lokomotyw i wagonów. Za komentarz wystarczą zdjęcia i krótka relacja ze spaceru.
Miejsce: Kraków Płaszów, dworzec PKP. Można dojechać tam tramwajem. Wysiadamy na skrzyżowaniu koło McDonald’s. Kierujemy się w ul. Dworcową i tu powoli zaczynamy przenosić się w czasie. Za plecami zostawiamy nowoczesny biurowiec przy skrzyżowaniu i tętniącą życiem arterię.
Chodnik i ulica średniej jakości. Zupełnie nijakie budki z zapiekankami i czymś na ząb dla osób, które mogą stąd udawać się w podróż pociągiem. Przed dworcem niewielki placyk, na którym można zawrócić lub zostawić samochód. Kwietniki i kolejny bar – drewniana budka.
Przed budynkiem dworca skręcamy w prawo w ul. Prokocimską. W pewnym momencie nawierzchnia z asfaltowej przechodzi w zwykłą ziemną, utwardzoną drogę. Idąc powoli, spacerem po lewej i prawej stronie mijamy pozostałości zabudowań, pobliskiej infrastruktury kolejowej, ogrodzenia i zniszczone konstrukcje.
W pewnej chwili po lewej stronie, przed piętrowym budynkiem w szaro-betonowym kolorze widać przejście przez nieczynne tory kolejowe. Tuż za nim napotykamy pierwszy wagon. Za nim kolejny. Potem ogromna i majestatyczna lokomotywa. Obok szkielet dawnego wagonu. Dalej tory, zwrotnica i puste zamknięte pomieszczenia zajezdni. Rząd wysokich, drewnianych drzwi, za którymi kiedyś kryły się lokomotywy. Dziś wszystko zamknięte na cztery spusty.
Przechadzając się pomiędzy tymi zżeranymi przez rdzę resztkami kolejowych maszyn i infrastruktury, obserwując ich nieuchronną degradację, można przystanąć na chwilę i zadać sobie pytanie, czy tak musi być? I, dlaczego właściwie tak jest? Czy nie ma możliwości i sposobów, aby nie uległy zapomnieniu i zniszczeniu niejednokrotnie unikatowe i niepowtarzalne egzemplarze polskiej historii kolejnictwa?
Deszcz robi swoje, roślinność wrasta w konstrukcje, rdza wgryza się coraz głębiej, do tego wandale i zbieracze złomu, a także zapomnienie, jakim to miejsce przed laty obdarzył zarządca polskich kolei na należących do niego wielohektarowych terenach.
Na tym miejscu, zwanym już potocznie „krakowskim cmentarzyskiem pociągów”, w ciszy kończy swój żywot m.in. potężny, najcięższy z produkowanych w Polsce w latach 50. parowóz TY 51. Obok zarasta roślinnością wysoka i dumna pruska lokomotywa TK W2. To jeden z dwóch ostatnich egzemplarzy w kraju.
Spacer trwa. Mijamy parowozownię. Przechodzimy przez środek ogromnej zwrotnicy obrotowej. Tory prowadzą dalej. Krzyżują się. Rwą. Pomiędzy nimi rośnie drzewo. Idziemy dalej. Mijamy opuszczone budynki warsztatów. Aż w końcu drogę przecina szeroki pas utwardzonego gruntu, a na nim solidny nasyp ze zmodernizowaną trakcją i kilkoma torami, po których przejeżdżają regularnie pociągi. Coraz nowsze, po coraz lepszych liniach kolejowych.
Autor: Tomek Łucek